Wejście na Bukowe Berdo żółtym szlakiem z Mucznego należy bezsprzecznie do kanonu bieszczadzkich szlaków, mimo iż w zeszłym roku park dokonał pewnych korekt w jego przebiegu i nie jest już może tak widokowy jak poprzednio. Jedyne co może solidnie dać się „w kość” to dojazd drogą tak dziurawą, że trudno miejscami jechać szybciej niż z prędkością wozu drabiniastego. Szkoda że trudno dostać się tu busem, zwłaszcza jak się idzie w dwie osoby.
Ryzykujemy urwanie zawieszenie i decydujemy się dojechać własnym samochodem. Od skrętu w Stuposianach droga jest fatalna, a miejscami nawet gorsza, chociaż trudno sobie to wyobrazić. Porażający jest zwłaszcza znak zaraz na początku – 15 km uszkodzonej drogi, nie lepiej było napisać: odtąd jedziesz na własne ryzyko ? Pokonujemy ją jak rasowi slalomiści, kręcąc w szalonym tempie kierownicą, ale przy takiej ilości dziur to raczej bez sensu i tak ominięcie jednej gwarantuje że wpada się do następnej. TRUDNO, nikt nie mówił że będzie łatwo. Wreszcie widać ruiny hotelu – jesteśmy na miejscy. Samochód zostawiamy bezpośrednio przy drodze i asfaltową drogą kierujemy się w kierunku punktu kasowego BdPN. Kupujemy bilety i ruszamy na szlak 🙂
Z początku szlak wiedzie łagodnie, a potem już całkiem stromo w górę. Trzeba przyznać że wyjście na początek Berda (pierwszą kulminację Połoniny Dźwinicakiej) jest może i krótkie – tylko godzina i 15 minut, ale potrafi całkiem porządnie dać się we znaki, zwłaszcza jak brakuje człowiekowi kondycji. Mimo to po około godzinie docieramy na szczyt pierwszej kulminacji Bukowego Berda (1201 m n.p.m), gdzie dochodzi też niebieski szlak z Widełek.
Stąd zaczynają się rozpościerać panoramy na całe Bieszczady – zwłaszcza na Połoninę Caryńską. Odtąd wędrujemy odkrytym grzbietem Bukowego Berda podziwiając widoki we wszelkich kierunkach – wszak w ocenie wielu szlak ten jest najbardziej widokowym w całych Bieszczadach. Teraz do głównej kulminacji pozostaje nam tylko około godziny, pokonujemy kolejne wychodnie skalne, podziwiając widoki zapierające „dech w piersiach”. W pewnym momencie pojawia się szczyt Tarnicy oraz krótkie podejście na Krzemień, ale to pozostawimy sobie na inny dzień.
W końcu szczyt. Można zająć się konsumpcją zabranych kanapek i chwilkę „zalec” na trawie. Ludzi na szlaku spotkaliśmy niewielu, więc radość podwójna.
Po krótkim odpoczynku czas na powrót – tą samą trasą, cały czas z obłędnymi widokami. Dzisiejszy dzień zaliczony, kalorie spalone – zasłużyliśmy na solidną porcję kurczaka z grilla oraz duże piwo.