Siedzę grzecznie na podłodze w Cricotece i przyglądam się jak Reinhold Friedl grzebie pod maską swojego fortepianu. He, he, dobrze znam ten preparowany instrument, gdzie obok strun i klawiszy, śruby i inne akcesoria czekają na poruszenie, szarpanie, tarcie, bicie i delikatny dotyk, a wspierając się wzajemnie, wydają tony inne niż wszystkie.
Pianista i matematyk w jednej osobie, fortepianowy rewolucjonista i kompozytor – Reinhold Friedl, produkując masę dźwięków, przeniósł nas w niezwykłe muzyczne klimaty. Grał głównie wewnątrz instrumentu, ale „poradził” sobie także na klawiszach interpretując utwór Klavier-Utopie Any Marii Avram – czołowej rumuńskiej kompozytorki i specjalistki od spektralizmu. Wielkie brawa za wydobycie tych niecodziennych brzmień z trzewi Steinway’a i Synów. Po koncercie poszłam obadać fortepian i zobaczyć jaki był zapis nutowy – wyglądał prawie normalnie…
Tak było w czwartek, a w piątek prawie wyrwało mnie z butów kiedy Aaron Turner włączył piąty bieg na swojej gitarze i niebezpiecznie zbliżył się z nią do głośnika. Sięgnęłam po zatyczki do uszu, ale apokaliptyczne odgłosy były ponad wszystko. Musiałam wyjść, aby jeszcze powrócić. Mam dużą tolerancję na muzykę współczesną, ale tym razem nieznośny hałas przeszył mnie na wskroś.
Ostatni dzień Sacrum Profanum spędziłam na 4 – godzinnym koncercie w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, zachwyciła mnie muzyka dronów i masywnych dźwięków w wykonaniu Anji Cheung, niespecjalnie przypadła do gustu Heather Leigh ze swoim ckliwym głosem i elektryczną gitarą hawajską, z kolei Mick Barr grał tak szybko na swojej elektrycznej, że miałam wrażenie, że ciągle gra tę sam fragment utworu, wreszcie na koniec Mario Diaz de Leon pozwolił nam pooddychać muzyką w rytm efektów świetlnych.
Sacrum Profanum to intrygująca muzyka, twórcze napięcie artystów oraz wyobraźnia i fantazja publiczności. Przyjdę za rok! Po co? Pomęczyć się znowu.