Kolorowa, wyluzowana, niesamowicie fajna Lizbona jest idealnym miastem na weekendowy wypad. Zbudowana na siedmiu wzgórzach może jest trochę męcząca do zwiedzania, ale słynny tramwaj numer 28, windy i funikulary, to oszczędzające nogi sposoby na zobaczenie zabytków i atrakcje turystyczne same w sobie. I tak z pastel de nata w garści przemierzaliśmy to pagórkowate miasto, od XII-wiecznego mauretańskiego zamku, po wspaniały manueliński klasztor, mozaikowe uliczki z kamienicami ozdobionymi azulejos, lokale z muzyką na żywo (ale słynne fado to nie nasza bajka), Torre de Belem nad Tagiem ozdobioną wenecko-markorańsko-indyjskim architektonicznym dizajnem, no i wreszcie Pomnik Odkrywców, który pruje niebo chcąc się wydostać na pełne morze… Niesamowite dziedzictwo! Tylu miradouros dawno już nie zaliczyłam i jeszcze ten most wiszący, który wygląda jak Golden Gate w San Francisco…
Ale Lizbona to także miasto dla smakoszy, zaliczyliśmy tutaj mnóstwo pysznych miejscówek, raczyliśmy się też kultową wiśniówką Ginja, którą spijaliśmy z czekoladowych kieliszków.
Niemal obowiązkowym punktem programu każdego cool kidsa jest wizyta w LX Factory, kompleksie opuszczonych magazynów, który został przekształcony w artystyczną kolekcję barów i restaurantów, a wszystko to skąpane w niezwykle ciekawym streetartowym stylu. To tu po raz pierwszy zobaczyłam „na żywo” Bordalo II i jego trash mural Osa (potem był jeszcze Szop w Belem i Pelikany koło windy Santa Justa). Więcej murali z Lizbony tutaj.
Lizbońska scena kulinarna odzwierciedla jej wielokulturowy charakter – kawiarnie sprzedają uzależniające pasteis de nata (absolutnie pyszne świeżo upieczone ciasteczka, które Portugalczycy jedzą od wieków) a restauracje z owocami morza w pełni wykorzystują przybrzeżną lokalizację.
Lizbona jest fantastyczna!