Szukanie palcem po mapie i kręcenie globusem, to moje ulubione zajęcie. Ostatnio po takiej czynności wywiało mnie do… Lanckorony. No i dobrze, bo zwiedzanie ojczystego kraju jest super. To urocze miasteczko z drewnianą zabudową znajduje się zaledwie 36 km od Krakowa. Po lajtowym wdrapaniu się na Lanckorońską Górę (550 m n.p.m.) w pakiecie otrzymujemy malownicze widoki na Babią Górę i często na Tatry.
Piękna nazwa Lanckorona pochodzi od niemieckiego słowa landskrone, co oznacza korona ziemi, miejsce położone wysoko, górujące nad otoczeniem. Tak było kiedyś i tak jest do dziś, bo nawet rynek ma niespotykane nachylenie. Miejscowość powstała, bo król Kazimierz Wielki robił łowieckie naloty na tutejsze lasy wypełnione po brzegi zwierzyną. To i bliska odległość od Wawelu spowodowały, że na początku XIV wieku stanął tu zamek, który pełnił nie tylko funkcję królewskiej daczy, ale także strategiczną, chroniąc drogi do Krakowa. W 1361 roku król zezwolił na lokację miasta na prawie magdeburskim i tak w Lanckoronie ustanowiono cotygodniowe targi czwartkowe, zezwolono na handel w Krakowie i innych miastach królewskich, ustanowiono prawo wolnego wyrębu drzew w granicach miasta i prawo przywozu piwa dla mieszczan. Lanckorona była miastem do 1934 roku, a obecnie jest wsią, no i dobrze, bo rządzą tu totalna sielanka i lekkie oderwanie od rzeczywistości.
Zanim ruszyliśmy zdobywać lanckorońską górę delektowaliśmy się kawą w Arce, kawiarni z oryginalnym wnętrzem, mnóstwem ceramicznych rzeźb i dekoracji ze znaczków pocztowych na ścianach. Było pysznie, ale pora zacząć leniwe zwiedzanie. Na pierwszy ogień, nomen omen, poszły domy wokół rynku wybudowane po pożarze miasteczka pod koniec XIX wieku. Postawiono je szybko i w jednym stylu. Charakteryzują się daleko wysuniętymi dachami, które są jednocześnie podcieniami a ponieważ lokalne prawo głosiło, że posesja kończy się na linii dachu, więc mieszkańcy wydłużali je ile wlezie. Może nie jest ładnie zaglądać do czyiś okien, ale trudno się oprzeć, gdy w każdym z nich króluje wymyślna dekoracja aż prosząca się o sfotografowanie.
Prostokątny rynek, o spadku 9,5 %, jest jednym z najbardziej stromych w Polsce, a spacer wokół niego to ciekawe doświadczenie: na przemian wspinaczka do góry i schodzenie w dół. Chociaż siedząc na jednej z ławeczek można godzinami przyglądać się drewnianym domom i ludziom niespiesznie przemieszczającym się po tej oazie spokoju, pora ruszyć dalej.
Opuszczając rynek wspinamy się uliczką św. Jana, za XIV wiecznym kościołem św. Jana Chrzciciela i kierujemy się w stronę Góry Zamkowej. Mijamy willę „Pod Zamkiem” i leśną drogą docieramy do polany leżącej przy fosie obronnej i u stóp ruin zamku. Niewiele zostało z czasów świetności tej królewskiej budowli, ale i tak ruiny te poruszają wyobraźnię. Zamek postawił Kazimierz Wielki, potem w jego murach zamieszkiwały rody Lanckorońskich i Zebrzydowskich, którzy z rycerzy przeistoczyli się w możnowładców i doradców na królewskich dworach.
Według legendy ze szczytu Góry Lanckorońskiej Michał Zebrzydowski dojrzał pobliską górę Żarek, która tak przypominała mu Jerozolimskie Wzgórza, że postanowił wybudować tu kalwarię, czyli zespół kaplic, kościołów i zabudowań symbolizujących mękę pańską. Była to pierwsza taka kalwaria w Polsce, miejsce kultu i centrum pielgrzymek. W czasach, gdy podróż do Ziemi Świętej była niebezpieczna, wizyta tu była ekwiwalentem pielgrzymki do Jerozolimy.
Schodząc z Góry Lanckorońskiej mamy do wyboru kilka tras o bardzo romantycznych nazwach: Aleja Zakochanych (szlak zielony), Droga na Moczary (szlak niebieski), Aleja Cichych Szeptów (szlak żółty), Droga do Dawnego Kamieniołomu (szlak brązowy) i Dawny Trakt Królewski (szlak czerwony).
Lanckorona była kiedyś kurortem Krakowa, ulubionym miejscem wypoczynku malarzy, pisarzy i artystów, którzy szukali natchnienia wśród pięknych krajobrazów, ruin zamku i urokliwych rustykalnych domów. Wygląda na to, że czas się tu zatrzymał, jest spokojnie i sielsko jak niegdyś. Klimat galicyjskiego miasteczka, architektura, święto aniołów, wille z duszą i balkonami z których widok trudno opisać a dla żądnych duchowej strawy Kalwaria Zebrzydowska na wyciągnięcie ręki. Tu naprawdę warto się pojawić.
***
A w połowie grudnia lanckoroński rynek opanowują anioły z Festiwalu Anioł w Miasteczku.