Seattle to miasto Nirvany, Soundgarden, Jimi Hendrixa, Pearl Jam, grunge’u. Tu stacjonował Gray o 50 twarzach a Tom Hanks cierpiał na bezsenność, tu narodził się Microsoft, Amazon, Starbucks, UPS i Boeing. A dla mnie to jeszcze miasto uzależnione od zieleni, bo parki obrodziły tu wyjątkowo obficie, są ich setki, duże, gigantyczne i małe kieszonkowe. Dzisiaj będzie rajd po zielonych terenach Szmaragdowego Miasta, będą rzeźby, artystyczne i muzyczne instalacje, łąki kwietne, kajakowe szlaki i wygrzewające się w słońcu żółwie w ilościach hurtowych. Dzień bez parku to dzień stracony. Park & Drive? Nie, w Ameryce, to raczej Drive & Park. Rozsiądź się więc wygodnie, a ja ci wszystko opowiem.
Na pierwszy ogień pójdzie Olympic Sculpture Park. To tam strudzony wędrowcze możesz spocząć na jednym z czerwonych krzesełek i oddać się zachwytowi we władanie. A wszystko zaczęło się od prezydenta Microsoftu Jon’a Shirley’a, który był kolekcjonerem sztuki. Shirley chciał znaleźć dom dla swojej kolekcji rzeźb amerykańskiego artysty Alexandra Caldera. Swoim pomysłem podzielił się m. in. z Mimi Gardner Gates, żoną ojca Billa Gates’a, historykiem sztuki i kierowniczką Seattle Art Museum w jednym i tak w niedługim czasie SAM, stworzyło park rzeźb nad Zatoką Puget. Nie mogło być lepiej, bo to miejsce z widokiem na niezwykle malownicze wody jeziora, przepływające statki, na majaczące na horyzocie góry Olympic, a przy odrobinie szczęścia może zobaczysz foki lub orki śpiewające o zachodzie słońca. Jest tu idealne. Miejsce dostępne jest dla wszystkich: ludzi, zieleni i sztuki. Między nogami czerwonego „Orła” Alexandra Caldery bez trudu wypatrzysz symbol Seattle – latający spodek Space Needle lub będziesz się zastanawiał co autor świecącego „&” miał na myśli. Stacjonują tu także „Stinger” Tony’ego Smith’a oraz ogromna, azjatycka głowa i metalowe drzewo. To bardzo ładnie wyrzeźbiony park.
Idąc dalej ścieżką przy jeziorze płynnie przechodzisz do Myrtle Edwards Park. Możesz tam usiąść na drewnianych balach i patrzeć przed siebie na malownicze wody jeziora, przepływające statki, na majaczące na horyzocie góry Olympic, a przy odrobinie szczęścia może zobaczysz foki lub orki śpiewające o zachodzie słońca… Możesz też patrzeć w górę i obserwować kołujące orły. Trzecia opcja dostępna jest tylko w sierpniu i jest to największy na świecie Festiwal Konopii, czyli „Seattle Hempfest”. Dla smakoszy…
Marymoor Park leży nad jeziorem Sammamish w dzielnicy Redmond, to jeden z największych i najpopularniejszych parków, który rocznie odwiedza ponad 3 mln ludzi. Oprócz ścieżek spacerowych dla dwu i czteronożnych, jest tu dużo możliwości uprawiania wszelakich sportów, są skałki do wspinaczki, jest velodrom, lotnisko dla zdalnie sterowanych samolotów. Tu także odbywają duże koncerty.
Mercer Slough Nature Park zlokalizowane w sercu dzielnicy Belleview, powstał na miejscu mokradeł. Tu spaceruje się pętlą Bellefields, która meandruje wśród łąk, bagien, kanałów a także borówkowych pól (amerykańskich oczywiście). Można też ślizgnąć się kajakiem.
Juanita Bay Park leży w północno – wschodniej części jeziora Waszyngtona, to siedlisko wszelakiej maści ptaków: śpiewających, wodnych, drapieżnych, przybrzeżnych. To tutaj oglądaliśmy wygrzewające się na drewnianych patykach żółwie, ale obiecywanych bobrów nie spotkaliśmy.
Gas Works Park, to mój ulubiony park w Seattle. Powstał w 1975 roku w miejscu byłej gazowni. Surowy, industrialny i zardzewiały. Boski! Rdza pięknie komponuje się z soczystą zielenią trawy i granatowymi wodami jeziora Union. Fabryka działała od 1906 do 1956 roku a w 1962 została kupiona przez miasto z przeznaczeniem na park lub inne miejsce rekreacji. Park zaprojektował słynny architekt krajobrazu Richard Haag – najlepszy! Część zabytkowych maszyn odnowiono i stworzono oryginalny plac zabaw dla dzieci. Ludzie przychodzą tu puszczać latawce i relaksować się. To chyba najdziwniejszy park w Seattle a może i na świecie. Jest tu też Wielki Kopiec usypany z gruzów po budynkach gazowni, pokryty ziemią i porośnięty trawą, na jego szczycie znajduje się zegar słoneczny zaprojektowany przez dwóch lokalnych artystów Chucka Greeninga i Kima Lazare. Jeśli staniesz w odpowiednim miejscu, to twój cień wskaże godzinę. Stąd rozpościera się panoramiczny widok na jezioro i downtown Seattle a ścieżką rowerową dotrzesz do Zatoki Puget i Jeziora Waszyngtona.
Kubota Garden to japoński ogród, który stworzył japoński emigrant Fujitaro Kubota. Do Seattle przybył w 1907 roku, założył przedsiębiorstwo Kubota Gardening Company, w 1927 roku kupił kilka akrów moczarów i stworzył nie tylko ogród, ale także centrum kulturalne dla społeczności japońskiej w Seattle. W czasie II wojny światowej on i jego rodzina zostali internowani a ogród popadł w ruinę. Na szczęście po wojennej zawierusze, wspólnie z synami Take i Tomem, odbudował i biznes i ogród. W 1972 roku, rząd japoński nagrodził Kubotę Orderem Świętego Skarbu za osiągnięcia w jego nowej ojczyźnie i za budowanie szacunku dla japońskiej sztuki ogrodniczej. Kubota zarządzał ogrodem do swojej śmierci w 1973 roku. Przyjemnie pochodzić miniaturowymi ścieżkami wśród wymuskanych roślin, popatrzeć na pomarańczowe karpie i pościgać się z kaczkami.
Magnuson Park zachwycił nas nie tylko pięknym położeniem nad jeziorem Waszyngtona, ale pewną unikalną konstrukcją powstałą w 1982 roku. Stoi tu słynny Sound garden, czyli muzyczna rzeźba. Kiedy wieje wiatr, rury o wysokości 6,4 m z „organami” u góry, produkują delikatne dźwięki, świszczą i grają. Słynny zespół z Seattle, Soundgarden, nazwał się tak właśnie po zobaczeniu i usłyszeniu tej instalacji. Po śmierci lidera grupy, Chrisa Corella, w maju 2017 roku, fani składają tu kwiaty i zapalają znicze. To takie symboliczne miejsce pamięci po tym niezwykle utalentowanym muzyku i prekursorze grunge’u. Twórcą tej artystyczno – muzycznej instalacji jest Douglas Hollis. Gdyby nie bilet powrotny KRK – SEA – KRK, siedziałabym tutaj do dzisiaj…
Discovery Park, to największy miejski park w Seattle, gdzie znajduje się ponad 19 km spacerowych ścieżek, lasy, plaże, łąki, urwiska i latarnia morska. Oprócz wspaniałego widoku na Zatokę Puget, podglądacze natury zaobserwowali tu ponad 270 gatunków ptaków, kalifornijskie lwy morskie, amerykańskie pręgowce a w zimie 2008/09 – kojoty i brunatnego miśka. Często na brzegu wylegują się foki, nie przeszkadzaj im, ale chroń! We wrześniu 2009 roku park został zamknięty, bo grasował tu kuguar. Złapano go i teleportowano w góry Cascade. My trafiliśmy na piękny zachód słońca. Też nieźle.
Golden Gardens Park słynie z pięknych plaż, wyjątkowych widoków na słone wody Zatoki Puget, góry Olympic i zjawiskowych zachodów słońca. Woda jest bardzo zimna nawet w lecie, więc o pływaniu można zapomnieć, no chyba, że jest się morsem. Na wodzie rządzą kajakarze, żeglarze, kitesurferzy a na lądzie grillmeni. Park słynie z dużej ilości ptaków: miejscowych i migrujących. Ale uwaga, rozgrywają się tu sceny jak z filmu Hichcock’a „Ptaki”, bo kaczki krzyżówki i kanadyjskie gęsi atakują spacerowiczów. Często słychać morskie lwy, okazjonalnie koło plaży ślizgną się orki a żółwie w ilościach hurtowych, jak to w Seattle, okupują drewniane kłody i wygrzewają się w słońcu. Nuuuda… Ale za to ciężką robotę odwalają bobry, ścinając drzewa. Jest tu sielsko.
W 2015 roku w Seattle penetrowaliśmy zupełnie inne parki. Wygląda na to, że jeszcze jakieś sto lat i zobaczymy wszystkie. Daj Boże zdrowie…