Cracow Gallery Weekend Krakers
Czasami pragnienie sztuki współczesnej osiąga u mnie poziom poza maksymalną skalą. Rozgrzane do czerwoności lampki, dodatkowo wzmocnione sygnałem dźwiękowym w postaci syreny alarmowej informują mnie uprzejmie, że powinnam uzupełnić poziom awangardy w moim organizmie. Wernisaż w kolorze blue Juliusza Joniaka w Pałacu Sztuki na chwilę ugasił ten artystyczny pożar, ale temat powrócił. Na szczęście na horyzoncie pojawił się Krakers, jak zawsze we właściwym miejscu i czasie. To właśnie była idealna odpowiedź na moje zapotrzebowanie. Cracow Gallery Weekend Krakers to odbywające się od kilku lat święto krakowskich galerii promujące sztukę współczesną, miejsce spotkań znanych twórców i młodych wilczków z… Krakusami, upss… W ciągu trzech dni odbyło się 36 wydarzeń głównych i 38 towarzyszących w 57 lokalizacjach w całym mieście – prawdziwe gallery crawl. Zaangażowane były galerie prywatne, muzea, hotel, centra sztuki, pracownie, stowarzyszenia, fundacje, project roomy, atelier, różne nieformalne grupy i inicjatywy, znane miejsca na mapie Krakowa i zupełnie nowe kulturalne pit stopy, które warto było odkryć. Wernisaże, wykłady, performanse, warsztaty, eksperymenty, oprowadzania kuratorskie, projekcje filmów, dyskusje, hafciarski aktywizm, wycieczki szlakiem krakowskich galerii, spotkania z artystami. Istny maraton sztuki. Oto kilka migawek z zapracowanego weekendu.
W ramach tegorocznej edycji CGW KRAKERS zorganizowano konkurs dla galerii na najciekawszą wystawę. Wybierać będzie specjalnie powołane do tego jury, ale dzięki specjalnej ankiecie wszyscy możemy mieć wpływ na to kto zwycięży (ankieta działa do 27 kwietnia). Ja zagłosowałam na nieformalną Galerię Nap-Dog, która zaprezentowała oryginlny performans trzech artystów pt. „4,8 x 5,8 x 2,7”. Tekst będący opisem akcji i promującym trójkę młodych artystów był faksowany, przyklejany a następnie odrywany. Ze ściany. I tak w kółko. Aż do nieczytelności i zapomnienia. Oni wyklejali walla, my patrzyliśmy a na ścianie zostawał ślad…
Inne spotkanie ze sztuką miało miejsce w open studiu – pracowni Martyny Borowieckiej i Katarzyny Kukuły. Aby się tam dostać trzeba było wjechać starą windą towarową na III piętro a tam czekał na nas wypełniony obrazami korytarz i pracownia malarska artystek. Obrazy jeszcze na sztalugach na początku swej drogi do galerii i te gotowe do ekspedycji. W jednej pracowni zgodnie mieszkają ze sobą kolorowe płótna jakby prosto z podróży do Indii (Kukuła) z dekoracyjnymi monochromatycznymi dziełami Borowieckiej.
Kolejny pit stop to Galerii Onamato, gdzie odbył się wernisaż Ireny Lipczyńskiej „Inna pora”. Spokojne, stonowane obrazy w odcieniach szarości, których tematem był widok z okna – pełny relaks dla oka i duszy.
„Zwidy” na tiulu i spawany metal to atrybuty Kai Pilch. Interesujące zestawienie technik artystycznych. KP jest zafascynowana efektem iluzji optycznej (op art), co widać w jej pracach a zainteresowania autorki służą jej pracom i wszyscy mają się dobrze.
Piękne monochromatyczne obrazy składające się na Epitafium dla Janiny Kraupe w Galerii Artemis, to kolejny przystanek na mojej awangardowej mapie.
W poszukiwaniu Tadeusza Kantora i Władysława Strzemińskiego dotarły, no prawie dotarły, do Lindy i Szyca, którzy wg nich mają twarz awangardy. A jak to selfie się skończyło można było zobaczyć w miniaturowej Galerii Potencja a opowieść usłyszeć z ust artystek Anny Sudoł i Weroniki Krupy – Takie tam z awangardą.
Inspirację do pracy nad wystawą Indiański Epimeteusz stanowiła dla Xawerego Wolskiego biografia Stanisława Supłatowicza, znanego jako Sat-Okh – żołnierza AK i Indianina z pochodzenia. Minimalistyczne prace Wolskiego na papierze i płótnie malowane były alfabetem Braille’a, tak jak niektóre książki Sat-Okh’a zostały wydane w wersji dla niewidomych.
To był udany i pracowity weekend dla wszystkich, prawdziwy maraton dla artystów i organizatorów a dla odwiedzających artystyczny rajd po galeriach. Kierunki napięć – było ich wiele a wszystkie ciekawe, bo zainteresowanie kulturą jest coraz większe.